piątek, 29 listopada 2013

#One


 ' Love is the perfect ingredients to be happy'

Wybicie barku. Niewyobrażalny ból. Zostajesz tak niefortunnie zablokowana, że kość wyskakuje Ci z miejsca w którym powinna być. Z łzami w oczach zjeżdżasz do boksu, tam od razu znajduje się przy Tobie sztab specjalistów którzy mają Ci ulżyć. Zakładasz osłonki na płozy i wychodzisz do szatni. By tam krzyczeć i  uwolnić resztę emocji. By uwolnić nadzieję, że ktoś może Cię dostrzec na tych zawodach.

Siedzisz właśnie w salonie tatuażu z najlepszą przyjaciółką wielką fanką hokeja- Oliwią.  Twój plan jest jeden chcesz mieć od kostki, aż do kolana wytatuowanego hokeistę. Pięknego. Idealnego. W pełnym zamachu na bramkę. Po kilku godzinach bólu pomieszanego ze śmiechem, bo artysta jak sam się określił który kreślił Ci tatuaż opowiadał figlarne i śmieszne żarty. Dowiedziałaś się, że musisz chodzić z zaklejoną łydką kilka dni, żeby atrament ładnie ‘zgryzł’ się ze skórą. Podobno jesteś pierwszą dziewczyną, i pierwszą osobą której tatuowano hokeistę. Podobno dziewczyny w Twoim wieku tatuują sobie motylki, kwiatuszki i tym podobne. Ale Ty przecież jesteś inna. Idziesz do swojego domu w którym czeka na Ciebie pies i wujek z nieciekawą miną i białą koperta na stole. Boisz się, że coś się stało. Nie wiesz co masz zrobić. Jak zapytać. Jak podejść do tematu.

-Wujku coś się stało?- pytasz z nadzieją w głosie, oczekując negatywnej odpowiedzi. Oczekując ? No właśnie, chyba sama nie wiesz czego oczekujesz.

-Lenka, udało nam się. W końcu nam się udało- mówi przytulając się mocno do Ciebie, lecz Ty do końca nie wiesz o co chodzi.

-Wujaszku, ale co się stało- dociekasz mocno i dowiadujesz się, że masz trzy propozycję do gry w klubie, bo przecież na tych nieszczęsnych Mistrzostwach Europy nabawiłaś się kontuzji i żaden z klubów nie chciał wtedy nawiązać z Tobą, żadnej współpracy. Gdy dowiedziałaś się o tych propozycjach  byłaś wniebowzięta. Wiedziałaś, że  robisz duży krok. Gra za pieniądze to spełnienie Twoich najskrytszych marzeń. Nie możesz w To wszystko uwierzyć.  Od razu dzwonisz do przyjaciółki, która po kwadransie zjawia się u Ciebie z progu z butelką wina i paczką solonych chipsów.  Oczywiście Ty nie pijesz tylko poisz się sokiem porzeczkowym, ale dziewczyna sobie nie odmawia i w rezultacie wypija całą butelkę i zasypia na Twoim łóżku, nie chcąc ją budzić pakujesz śmierdzącą torbę w pralni, wkładasz kij to futerału i wychodzisz z domu by udać się do autobusu.  Tym razem idziesz na trening z chłopakami, po części nie możesz się doczekać aż im powiesz o swojej dobrej nowinie.

Wsiadasz do autobusu linii numer 124 i czujesz, gdzieś tak w podświadomości, że nie będzie to miła podróż. Już sam fakt, że stoisz w przegubie długiego autobusu z wielką torbą, z której niezbyt miło pachnie, dodatkowo krótkie spodnie, bo jest Ci nad wyraz ciepło nawet jeśli jest to początek maja. Wszystko było by dobrze, gdyby nie miłe słowa starszej pani, która siedziała gdzieś obok Ciebie.

-Widzi Pani, chodzą takie dzieciury nie wiadomo gdzie nie wiadomo po co z jakimiś wielkimi walizkami. Niby takie bogate, a autobusami jeżdżą- Zbiera się w Tobie wielka niepohamowana złość. Jak stare za przeproszeniem babsko, może Cię znać, a tym bardziej oceniać ? Zastanawiasz się kto jej dał takie prawo

-Proszę Panią, ja nie mam pięciu lat i nie jestem z pierwszej łapanki. A Pani jako starsza osoba powinna mieć krztę jakiejkolwiek godności i nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Nawet jeśli wiozłabym w tej torbie zwłoki, to Panią nie powinno to wcale, a wcale nie interesować – mówisz, a gdybyś była psem to piana toczyłaby Ci się z przerażającego pyska. Starsza Pani jeszcze coś pomruczała, ale przestało Cie to obchodzić, bo włożyłaś pokaźnej wielkości słuchawki na głowę i zatraciłaś się w słowach PIH’a.  Po kilku minutach dojechałaś do punktu docelowego swojej podróży. Bierzesz  czerwoną torbę za materiałową rączkę i idziesz do szatni. Niemal w ekspresowym tempie przebierasz się i dołączasz do rozgrzewających się już chłopaków

-Chłopaki mam dla Was nowinę!- krzyczysz, a  każdy z nich momentalnie zjawia się obok Ciebie z niecierpliwieniem wytężając wzrok na Twojej dużej już posturze- Mam dwie propozycje do gry w Ekstralidze- mówisz na jednym wdechu i nagle słyszysz śmiech chłopaków przechodzisz z rąk jednego do drugiego uspokaja Was dopiero gwizdek trenera. Na jednej z przerw podjeżdża do Ciebie Marcel jeden z napastników tutejszego klubu

- Ile masz tych propozycji ? –pyta z zaciekawieniem, czasami masz wrażenie, że czuje on do Ciebie coś więcej niż tylko przyjaźń lecz Ty nic więcej zaoferować mu nie możesz

-3 –odpowiadasz ze stoickim spokojem, ale tak naprawdę dusza tańczy po całej tafli

-Skąd? –pyta, a tu momentalnie wymieniasz 2 miasta hokejowej kolebki polski i jednego nowatora. – I które masz zamiar wybrać ?-dopytuje

-Wiesz, Sanok na pewno nie jest w moim typie, podobnie jak Tychy. Mają wszystko. Mają renomę, ja chce pokazać, że jestem dobra, i ze z moją mała pomocą moja drużyna jest zdolna do zwycięstw. Dlatego pewnie wybiorę Rzeszów-  w odpowiedzi dostajesz pewien zarzut, że źle wybierasz. Lecz Ty dokładnie wiesz co robisz, dokładnie wiesz dokąd zmierza Twoje życie i dokąd ma zmierzać. Chcesz Rzeszów to tam pójdziesz. Wiesz też, że to jedna z najważniejszych i z najtrudniejszych decyzji jakie musisz podjąć w swoim krótkim ale pełnym wrażeń życiu. Po kilku  godzinnym treningu wyczerpana wracasz do domu, po raz kolejny wchodzisz pod prysznic by zmyć trud dnia, wchodzisz do swojej sypialni, ale widok owiniętej w chińskie osiem kołdrą przyjaciółki szybo ewakuujesz się z pomieszczenia i udajesz do kuchni, by oświadczyć wujkowi swój wybór i przy okazji coś zjeść. Twój opiekun wydaje się być bardzo zadowolony z Twojego wyboru, uważa, że stawiasz sobie wysoko poprzeczkę wbrew pozorom. Bo nie sztuka jest iść do zwycięscy, sztuką jest iść do upadłego by wraz z nim wznieść się ponad wyżyny niczym Feniks z popiołu. 

Zjadasz szybko jak na zawołanie. Idziesz do torby by wyjąć kilka nieświeżych rzeczy i wrzucić je do prania.  Przewijasz się po mieszkaniu, by w rezultacie zaprzedać swoje ciało i duszę Morfeuszowi.
Kiedy byłaś w bidulu nie wyobrażałaś sobie swojej przyszłości lecz w Twojej głowie padało jedno określenie ‘być kimś’, patrząc teraz z perspektywy czasu wierzysz, że jesteś w stanie to uczynić. Z niecierpliwością odliczasz dni by tego jednego wielkiego udać się do stolicy Podkarpacia by spełniać swe marzenia. Każda chwila mija tak szybko, że nie jesteś w stanie jej poczuć, zasmakować. Codzienne i długotrwałe treningi sprawiają, że jesteś już troszkę zmęczona, mimo tego z radości masz ochotę krzyczeć. Czujesz się spełniona.

Gdy jesteś na cięższym treningu z chłopakami przychodzi moment który w sekundzie może po raz kolejny pokrzyżować Twoje plany. Przez swoją nieuwagę i zbyt duże zaangażowanie zostajesz zablokowana. Osuwasz się bezwładnie na lód. Leżysz oczekując wybawienia, a w głębi siebie wijesz się z bólu. Po niedługiej chwili podjeżdża do ciebie Twój napastnik krzycząc od połowy tafli jak bardzo jest mu przykro i jak bardzo nie chciał, odpowiadasz mu zdawkowym ‘Lajtowo Antek’ i o jego minimalnej pomocy podnosisz się rozmasowując na tyle ile jest to możliwe obolałe miejsce. Wracasz do domu, rozbierając się patrzysz w lustro na zaczerwieniony punkt Twojego ciała, przechodzącemu przez korytarz wujkowi uszło to jednak na uwadze i momentalnie znalazł się przy Tobie

-Proszę Cię, dziecko nie mów, że teraz, gdy jest taka szansa przed Tobą, Ty znów nie uważałaś? -  mówi oczekując jednego. Zaprzeczenia. Ty oczywiście próbujesz robić dobrą minę do złej gry. Sama w głębi siebie nie dopuszczasz wizji spędzenia kolejnego sezonu na domowym tapczanie.

-Nie, jest dobrze. Marek nie zauważył odnowienia tamtej kontuzji – po  tamtych słowach siedziałaś na twardym krześle znajdującym się na werandzie w samym sportowym staniku, a wujek kleił Ci niebieskie tejpy , który chociaż trochę koiły ówczesny ból.

Dni mijają, ból nie ustaje i tego strasznie się boisz, wręcz doszczętnie Cię to paraliżuje od wewnątrz. Boisz się grać na treningu. Boisz się angażować.  Trener i Ty sama jesteś zawiedziona Twoją spadkową formą. Jesteś słabsza niż 12 letni chłopiec który dopiero zaczyna gryźć lód. Nie wiesz jednak, że wyjazd do Rzeszowa okaże się czymś więcej niż tylko wymarzonym sportowym cudem. Jeszcze nie wiesz, że znajdziesz tam przyjaciół, że znajdziesz tam miłość swojego życia.

Dzień 3 lipca do końca zapamiętasz. Nigdy nie zapomnisz ani jednej minuty. Dlaczego? Otóż dzień ten to Twój wyjazd. Żegnasz się z pięknym Krakowem na rzecz tajemniczej stolicy Podkarpacia. Nadchodzi dzień przeprowadzki. Jesteś strasznie podekscytowana szczęście wręcz emanuje z Twojego drobnego ciała. Po dwóch godzinach jazdy jesteś już w Rzeszowie. Twoim kwaterunkiem okazuje się małe mieszkanie w starej kamienicy w centrum miasta. Jak się okazało do lodowiska masz niecałe 10 minut drogi na pieszo. Wujek nie mógł z Tobą długo zostać, bo trening Twoich młodszych kolegów z którymi i Ty notabene  trenowałaś był ważniejszy i Ty to oczywiście rozumiesz jak mało kto. Twoje mieszkanie które dostałaś od klubu jest małe, ale bardzo przytulne ma w sobie to coś co lubisz. Na półkach od kilku godzin ustawiasz różnego rodzaju trofea i medale, czy nawet fotografie.

Następnego dnia masz stawić się na swój pierwszy trening w klubie. Torba już dawno naszykowana leżała w pokoju czekając tylko, aż ją weźmiesz. Kije również leżały w pełnej gotowości. Siedzisz samotnie na wielkim puchatym fotelu w ręku dzierżąc butelkę Tymbraka, oglądasz mecz swoich nowych koleżanek i stwierdzasz, że są naprawdę dobre, ale brakuje im osoby która tchnie pozytywnego ducha to przecież niby nic, a jednak coś tak ważnego. Z Twojego letargu budzi Cię dzwonek do drzwi niczym kubeł lodowatej wody wylanej na głowę, który dzwoni jakby miał Cię alarmować o nadchodzącym końcu świata. Zrywasz się z fotela i niczym antylopa fikuśnie zmierzając do drzwi. Otwierasz ja, a przed Tobą wyrasta starsza kobieta z talerzem w dłoniach

-Dziecko – mówi i bezpardonowo pakuje się do Twojego mieszkania idzie w kierunku kuchni Ty zaś stoisz osłupiała i nawet o minimetr nie zmieniając swojego położenia- przyniosłam Ci kotlecika z takiego dobrego wiejskiego schabiku, którego mój stary  ze wsi przywlekł- wiesz, że musisz iść do miejsca z którego dochodzi lekko zrzędliwy, ale i opiekuńczy głos- Boziu jaka Ty mizerniutka, Czy Ty w ogóle dziś jadłaś- pyta, a Ty zmieszana lekko kiwasz głową- No i patrzcie niebiosa jak kłamać umie. Ale ja swoje przeżyłam i swoje wiem. Panienka to sportłumen? – pyta co kwitujesz zalążkiem perlistego śmiechu i odpowiedzią- Tak, jestem hokeistką

-Łolaboga, a to ja wiem. Mój stary toto na to ustrojstwo chodzi, potem przychodzi cały przemarznięty i pakuje mi się do wyra,- mówi, a Ty już wiesz, że polubisz tą babcie, że ona pomoże Ci kiedy najbardziej będziesz tego potrzebować.


- W takim razie chętnie załatwię Pani mężowi jakieś wejściówki na mecze- proponujesz, a potok słów i podziękowań który wypływa z ust starszej kobiety o imieniu Balbinka jest nieopisany i chyba niepodważalny. Rzadko kiedy można spotkać się z takimi ludźmi, którzy nie czynią sercem tylko nim są.  Innych stawiają jako wyższe dobro. Kobieta uparła się, że po Twoich treningach na ‘okrutnie zimnym lodzie’ a przecież przez Stasia ona wie dokładnie jak zimny jest lód, masz przychodzić do niej na ciepłe babcine obiadki. W zamian za to masz rano wychodzić z jej psem o imieniu Kosa, jak potem się dowiadujesz Twoja sąsiadka jest wielkim kibicem tutejszego siatkarskiego klub z ich środkowym na czele. Nie zaprzeczysz, że nie jest on przystojny, bo zaprzeczając w to byłabyś okrutnie kłamliwa. 


_________
Więc w Wasze rączki oddaje dokładnie 1833 słowa rozdziału, który pozostawia wiele do życzenia, z tego względu, że nic się w nim nie dzieje, zacznie się dziać w następnym rozdziale, gdzie główna bohaterka pozna któregoś z siatkarzy. 

Proszę o Wasze opinie, oczywiście komentarze pod prologiem bardzo mnie cieszą, i te wszystkie miłe słowa, które dają wielkiego kopa do pisania. Jeszcze raz dziękuje, motywujecie mnie przeokropnie.  Wiec każda z was niech zostawi tu cokolwiek. 

Jak wiecie zakończona jest historia z Włodarczykiem i w czwartek dobiegnie końca również historia z Kubiakiem, ale nie pozbędziecie się mnie tak łatwo, bo z tego miejsca zapraszam Was na bloga, w którym głównym bohaterem jest Krzysiu Ignaczak. I tam zostawcie coś po sobie.

Jeśli macie do mnie jakieś pytania - ASK
Polub to jeśli chcesz wiedzieć więcej o rozdziałach lub po prostu pogadać - Facebook.

No i rozdział jest w całości dedykowany wspaniałej blogerce - NIEZAPOMINACJE, która jest fenomenalna w każdym komentarzu, w każdym słowie, i w tym że ogarnęła wszystkie moje kiepskawe blogi. 

To tyle, nie przedłużam. 
Pozdrawiam Anka




sobota, 16 listopada 2013

Begining



Begining


Bycie małym dzieckiem nie zawsze usprawiedliwia. Bycie dorosłym nie zmusza do bycia dojrzałym.  Dojrzałość, a pełnoletniość? Roztropność, a beztroska? Jakie powinny być dzieci, a jakie są? Jacy więc powinni być rodzice, a jacy są?  Stoisz, a raczej siedzisz egzystencjalnie wegetując, a strużki potu bezwładnie skapują z  Twojej blond grzywki.  Nikt oprócz Ciebie samej i psychodelicznego wujka, a zarazem Twojego trenera nie zna Twojej historii. Twojego koszmaru. Twojego horroru, któremu stanęłaś naprzeciw. Po części był on Twoim przekleństwem, ale to właśnie on dał Ci przeogromnego kopa, do tego, abyś nie została na zamulonym pełnym wodorostów dnie, on pozwolił wzbić Ci się ponad wyżyny tego obłudnego pełnego cierpienia świata.  Wyrwałaś się w młodym wieku, albo i nie z pełnego patolog izmu rodzinnego świata. Znalazłaś się w domu dziecka, gdzie gwałt był prymem wiodącym w Twoim prymitywnym ‘ja’. Dokładnie pamiętasz ten dzień w którym dowiadujesz się, że nie spędzisz kolejnej bezsennej nocy na twardym drewnianym łóżku w Domu Dziecka. Pamiętasz tą euforię wymalowaną na Twojej bladej twarzyczce, pamiętasz łzy mniejszych podopiecznych, gdy zostawiałaś gdzieś w tyle za sobą ten ‘wspaniały dom’. Było Ci ciężko, bo poniekąd byłaś siostrą dla tych małolatów, koleżanką dla tych starszych i nieudacznicą dla najstarszych którzy wykorzystywali Cię jak dmuchaną lalkę. Twoim osobistym wybawcą ukazał się wcale nie pretendowany do roli ojca, lub nawet osobę która Cię wychowa. Twoim wybawcą ukazał się wujek z którym w swoim młodzieńczym życiu zamieniłaś może kilka słów, bo Twoja matka, a siostra wujka nie chciała z nim utrzymywać jakiegokolwiek kontaktu, bo przecież prawda w oczy kole, i zawsze widzi się czyjeś problemy, a jeśli ktoś wypomina lub pokazuje Ci Twoje problemy, to nie potrafisz tego zdzierżyć. Czy to dziwne? Z dnia na dzień ze starej piwnicy przeprowadzam się do przepięknego i przeogromnego domu prawie jak wymarzony zamek tylko gdzie mój książę? Gdzie jego biały koń?  Chyba żyjesz w innej bajce, chociaż początek, a raczej jej środek jest szczęśliwy.

Jak trafiasz do bidula to masz 13 lat i spędzasz w nim całe 2 długie lata, które wyryły w Twojej duszy i podświadomości rysę tak wielką, że zmieściłby się w niej wielki czołg lub co najmniej milion ton wielgaśnego i ciężkiego gruzu, który kiedy chodzisz porusza się w Tobie sprawiając Ci kolejny nieprawdopodobny ból. Pierwsze noce spędzone w tym okropnym miejscu były na pozór idealne. Cisza. Spokój. Rano słychać było śmiech dzieci i bieganie małych stópek po korytarzu. Po około 14 dniach czujesz prawdziwy smak tego piekielnego miejsca. Noce nie są już spokojne, a młodzi dojrzewający chłopcy wyładowują napięcie seksualne na Twoich nie do końca rozwiniętych narządach płciowych zadając Ci niewyobrażalny ból. Po kilku następnych dniach, które przerodziły się w długie i męczące tygodnie zdążyłaś się do tego przyzwyczaić. Mimo, że Twoja dusza jest przeorana i pociachana wielkim, ostrym tasakiem to próbujesz sobie z tym jakoś radzić. Każdy dzień jest dla Ciebie niemal taki sam. Uczysz się trochę, bo nie chcesz przez całe życie pracować fizycznie za średnią krajową i po 67 latach dostawać marne 560  złoty emerytury. Chcesz coś sobą reprezentować. Nie chcesz być dziewczyną z marginesu społecznego. Nie chcesz być jakimś wyrzutkiem, czy też samotnikiem. Ty po prostu chcesz być sobą.

Pamiętasz tamten dzień dokładnie 12 czerwca, był to dosyć ciepły dzień jednak nie było wielkiego upału. Siedziałaś jak każdego dnia na werandzie łapczywie popijając  kranówkę z plastikowej butelki, bo znów przebiegłaś ośrodek dookoła kilka razy tylko po to by uciec od samej siebie, od natrętnych myśli, natrętnych spojrzeń, których tak bardzo nienawidziłaś, które tak bardzo cię obrzydzały. Dostrzegasz przy bramie samochód. Optycznie bardzo Ci się podoba w skrócie powiedziałabyś duże rodzinne auto, które pomieści wszystkich i wszystko. Zatrzymuje się i wychodzi z niego człowiek którego pamiętasz jak przez mgłę. W głowie momentalnie rysuje się scenariusz w którym nie ma bidula i  jest wszechobecne szczęście. Po części Twój plan się sprawdza. Nie wiedziałaś wtedy, że Twój ukochany wujek jest zafiksowany na punkcie sportu, pięknego ale i brutalnego fachowo zwanego hokejem na lodzie. I tak właśnie tego samego miesiąca pojechałaś na swoje pierwsze w życiu zgrupowanie zawodników, które miało podtrzymać formę letnią i udoskonalić wytrzymałość fizyczną, która jeśli chodzi o Ciebie była wręcz idealna. Cieszyłaś się, że w końcu nikt nie wie o Twojej przeszłości, że właśnie tu zaczniesz nową kartę historii, a zakończysz starą z dopiskiem nie wracać pamięcią. Chcesz być częścią i przy okazji się spełniać. Pamiętasz Twoje pierwsze korki na łyżwach i pierwsze twarde upadki. Pamiętasz pierwszego gola i pierwszą obronę. Pamiętasz pierwszą kontuzje i pierwszą satysfakcję. Pamiętasz pierwszą przegraną i pierwsze trofeum. Jesteś sportową maszyną do zabijania i jesteś z tego dumna.

Przechodzisz przez każdy etap Twojej sportowej kariery jak burza. Niektórzy twierdza, że jesteś do tego stworzona, a Ty tylko robisz to co kochasz. Z całym przekonaniem oddajesz się hokejowi. Nie patrzysz wstecz, nie oglądasz się za siebie tylko idziesz w ciemna przyszłość mocno stawiając stopy na gruncie. Gruncie nie łatwym. Gruncie usłanym nie płatkami z róż, a z jej kolcami. Nie boisz się ran. Niektórzy mówią, że jesteś fetyszystką bólu. Dlaczego tak  jest? Z psychologicznego punktu widzenia można powiedzieć, że to Dom Dziecka wywarł na Tobie takie piętno, że nie umiesz sobie inaczej radzić z swoim dorosłym i dotychczasowym już życiem. Natomiast z punktu widzenia osoby pobocznej, żyjącej gdzieś tam u Twojego boku widać płaszczyznę osoby, która poniekąd boi się świata, nie chce być raniona. Woli ranić niekoniecznie chodzi tu o ranienie psychiczne, a co ranienie przeciwniczek na lodzie. Czy jest Ci z tym dobrze? Oczywiście, czujesz dumę tak samo jak i Twój trener i opiekun kiedy po raz kolejny zatrzymujesz piekielnie szybką napastniczkę na swojej połowie udaremniając jej plan strzelenia pięknego gola, tuż z linii bramkowej. Nie jest Cię łatwo oszukać. Mówią na Ciebie lwica, nie dlatego, że jesteś ruda, bo ruda nie jesteś,  mówią tak, bo zawsze walczysz do końca, nawet jeśli jest to syzyfowa walka z samą sobą, to Ty dalej walczysz. Nigdy się nie poddajesz. Żaden inny sport nie dawał Ci tyle satysfakcji co ten jeden. Ten ważny. Może, dlatego że nie trenowałaś żadnego innego, bo po prostu nie chciałaś. Nie można też powiedzieć, że robisz to z łaski dla wujka, bo chcesz mu sprawdzić radość, bo przecież on wyzwolił Cię z tego okropnego miejsca. Robisz to dla samej siebie. Nie jesteś samotna, Twoją rodziną jest drużyna, drugim domem lodowisko. Znasz tu każdą osobę, od sprzątaczek po trenerów jazdy figurowej. Znasz każdy zakamarek tego miejsca.  Kiedyś przerażał Cię ogrom tego obiektu, teraz czujesz się tu jak ryba w wielkiej otchłani morskiej, słonawej wody.

Nigdy nie umknie Twojej pamięci dzień w którym dowiadujesz się, mimo swoich młodych lat dostajesz się do kadry i grasz w pierwszej piątce, czyli widać Cię na lodzie od samego początku. Nie żałujesz 3 lat spędzonych w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu, gdzie szkoliłaś swoją precyzje, by być najlepszą. Niektóre dziewczyny szykanowały Cię przez to, że byłaś córką trenera, że jesteś dobra, nie wiadomo czemu. Nie wiedziały ile kosztuje Cię to wyrzeczeń, że trenujesz niemal 70% dnia. Rano idziesz biegać lub jeździsz na rowerze, potem idziesz do szkoły biegiem wracasz do domu jesz, by po chwili wpaść na lodowisko by trenować nawet i z chłopakami, którzy traktują Cię jako ‘jednego z nich’, traktują Cię jak młodszą siostrę, nie jak obiekt pożądania. Jesteś z tego faktu poniekąd zadowolona. Nie masz chłopaka, był jeden kiedyś, też hokeista, lecz nie mogliście stworzyć dojrzałego związku, bo bałaś się zbliżenia. Nie opowiadałaś dokładnie o swojej przyszłości, wiedział piąte przez dziesiąte i może to było gwoździem do Twojej trumny. Może Ty sama nim byłaś? Inny chłopak z poza środowiska  nie rozumiał tego, że wolisz trenować niż iść do kina, lub chociażby tego, że w weekendy masz ważne mecze, a w wakacje zgrupowania.

Podziwiasz swojego wujka, który stał się dla Ciebie  matką i ojcem w jednym. Przygarnął niby bliską, ale tak naprawdę obcą osobę do domu. Musiał na Ciebie zarobić, ubrać, dać jeść. Nie mówiąc już, że zapewnił Ci świetne warunki rozwojowe. Kupił Ci sprzęt, opłacał każdą Twoją zachciankę.
Siedzisz  w szatni i wiążesz ten ostatni raz łyżwy. Wstajesz. Czujesz ten smród potu, który tak lubisz. Mocnym ruchem pchasz  drzwi od szatni, a zimne powietrze bucha Ci w twarz. Idziesz gumą do lodowiska, gdy jesteś już niedaleko do Twoich uszu dopływa symfonia krążków uderzanych o bandę.  I tak właśnie zaczyna się kolejny już tego dnia Twój trening.

-No ruszaj się Lenka. – słyszysz już donośny głos swojego reprezentacyjnego trenera, kask który trzymasz w ręce łapiąc za kratę i wkładasz na głowę, mocno nim kręcąc na boki, by warkocz ułożył się w nim. Musisz dać dziś z siebie więcej niż zawsze, mimo że mówisz tak dzień dnia. Wiesz, że za kilka miesięcy są Mistrzostwa Starego Kontynentu, które same się nie wygrają. Jesteś optymistką. Wierzysz w zwycięstwo swojej drużyny.

-Tak jest trenerze- mówisz i rzucasz w kierunku boksu swój biało-czerwony bidon z mieszanką do picia, którą zaserwował Ci jeden z fizjoterapeutów. Przeskakujesz zwinnie przez bandę. Odbijasz się lekko nogą, by wprawić swoje ciało w ruch, wysuwasz tylną nogę do tyłu, by ręką pozbawioną ciężkiej rękawicy dotknąć lodu i się przeżegnać, bo mimo, że nie jesteś zbytnio religijna to chcesz, żeby ten u góry miał Cię w swojej opiece.

Kolejne krople potu spływają Ci po drobnej twarzyczce pełnej zawziętości, niemal krzyczysz z frustracji, bo nie możesz dojść swojej napastniczki, która jest zbyt szybka, lub zbyt zwinna dla Ciebie. Nie lubicie się. Ona jest chamska i arogancka. Zawsze się wywyższa i próbuje z Ciebie zrobić jakieś wyrzutka.
-Lena do cholery! Patrz co Anka robi? Ja Ci powiem co robi? Robi Cię jak chce. Nie będzie tak. – mówi, zjeżdżasz do boksu, by chwile odetchnąć,  w tle słyszysz trenera, że nie ma już siły do tego wszystkiego. Chce wyjść z lodu. Nagle wstajesz



-Zejdźcie z lodu. Wszystkie. Będzie jeden na jeden. Tylko ja i Anka- mówisz hardo. Każda z nich Ci przytakuje i schodzi z lodu. Zostaje tylko ona. Poprawia rękawice. Poprawia kask. Stajesz naprzeciw niej. Patrzysz w oczy. Widzisz kontem oka, że trener zawraca się i opiera o bandę bacznie przyglądając się waszej gladiatorskiej walce. Przez chwilę jedziesz tyłem w kierunku jej celu, czyli Twojej bramki, która jest pusta. Ucieka Ci bokiem, a Ty karcisz się w myślach, głowa trenera opada nisko. Nie będzie tak myślisz. Anka jedzie wirtuoza lnie koło bandy, a Ty wyrastasz nie wiadomo skąd i przytwierdzasz ją do wysokiej drewnianej konstrukcji po której się osuwa. Przechwytujesz krążek podbijasz na łopatce od kija zawiniętą w czarną taśmę i łapiesz w rękawice. Jedziesz do trenera i oddajesz mu przyrząd. Odpinasz kask i reszta suchych włosów uwalnia się beztrosko. Jesteś teraz spełniona.


______________________

Nie mogłam się powstrzymać, a powstrzymywałam się już wyjątkowo długo.
Co mogę Wam powiedzieć o tym blogu, jest to chyba jedyny blog którego kocham tak przeogromnie mocno. Dlaczego? Dlatego, że są w nim moje dwie ukochane dyscypliny sportowe. Jest mój kochany najwspanialszy Piotrek, którego poznacie w następnym rozdziale.
Jest to pierwszy blog pisany w tej perspektywie. Nie wiem jak to wyjdzie.

Dodatkowo muzyka, która od zawsze przeszywa mnie na wskroś. Jest niesamowita i przypomina mi o chwilach minionych i bezpowrotnych.

Poruszyły mnie jak dzisiaj czytałam te słowa o bólu dziewczyny które wyniosła z Domu Dziecka, dziwie się, że ja to napisałam.

Nie będę przedłużać, nie będę zapraszać do niczego. Zostawcie po sobie tylko coś, najmniejsze słowo chce wiedzieć czy bedziecie, czy to wyżej ma racje bytu istnienia.

Ściskam Anka